|
 |
|
www.ziemia obiecana.pl.tl |
|
|
|
|
|
 |
|
Cieszyński nietoperz |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
"Cieszyński nietoperz"
Historia, którą opowiem wydarzyła się na prawdę.
Fakt ten, miał miejsce z czterdzieści lat temu, na przełomie lat sześćdziesiątych siedemdziesiątych, ubiegłego stulecia.
Jako małe dziecko, mocno przeżywałam każde zasłyszane opowiadanie, a przeżywałam go tym mocniej im była starsza osoba, która opowiadała. Fascynowało mnie wszystko, ale najbardziej opowieści o duchach i diabłach.
Wielce radowałam się kiedy moja starka brała miskę, jabłka i nóż, bo wiedziałam wtedy, że szykuje się do obierania tychże, a my, to znaczy, brat i ja będziemy mieć możliwość podjedzenia sobie swieżo obranych owoców i dowiedzenia się czegoś.
Starka, strugając jabłka, na małym stołeczku przy piecu, snuła różne opowiastki, o tym jak " kiejsi bywało", o tym co wolno a czego robić w żadnym razie nie można bo przynosi pecha i się nie wiedzie. Napominała nas czasami i prawiła jak to należy postępować by dobrze ludzie mówili. A kiedy to od niej słyszałam owe napominanie zawsze zaczynała od słów "...dziywcze, tak sie nie godzi..." no i dalej wskazywała co złego robię i co powinnam robić by wszystko było " jak się patrzy".
A, że z tym moim zachowaniem bywało nie zawsze jak się patrzy, więc do mnie był kierowany zazwyczaj monotematyczny monolog, opatrzony tyloma przykazaniami, że trudno by mi było połowę choć zapamiętać, a co dopiero stosować je w życiu.Starka zaś, radość miała z tego, że może wnuki napominać i swoje życiowe prawdy im przedkładać.
Kiedy zaś nie opowiadała, to śpiewała nam stare piosenki i uczyła ich słów. Nigdy nie wolno nam było tego recytować, zawsze muśieliśmy śpiewać melodię z tekstem. I tu prym wiodłam nad moim bratem, bo on śpiewać nie chciał, albo też nie umiał i śmiał się ze mnie, że to niby German udaję,a śpiewu mojego to nawet Szarik /nasz pies/ słuchać nie potrafi i w budzie ze strachu siedzi przed moim wyciem. Ale nie kto inny, lecz własnie Ona nauczyła mnie "Jadą, jadą dzieci drogą, siostrzyczka i brat i nadziwić się nie mogą jaki piękny świat..." , "Kiedy ranne wstają zorze". To za jej sprawą chyba już , jako 6-letnie dziecko umiałam na pamięć wszystkie cztery zwrotki hymnu ewangelickiego "Warownym grodem", co go teraz czasem konfirmanci na egzaminie stękają.
Ta stara kobieta, no i tu nie wiem dlaczego, zawsze ją pamiętam starą, starała się opowiedzieć nam i nauczyć ile tylko mogła i jak umiała najlepiej.
Teraz wiem, jak wielki otrzymałam kapitał siedząc przy kaflowym piecu obszernej, gospodarskiej kuchni, zajadając obierane przez starkę jabłka, albo kiedy indziej łuskając mak, lub tłukąc orzechy.
.............................................................................................................................................................................
Był zimny, jesienny wieczór.
Wszystko przebiegało w naszym domu, ściśle według odwiecznie zaplanowanego porządku i rytuału.
Ojca nie było, gdzieś napewno jarmaczył po szopach czy garażach i ze starych maszyn robił nowe.Mama mówiła starce co ma naszykować do wszystkich na wieczerzę, a sama ubierała się by iść doić krowy,kury zaopatrzeć i świnie.Dojarki jeszcze wtedy nie było i dziesięć krów mama z ojcem doili ręcznie.Gospodarka u nas była dość spora i roboty od świtu do nocy nie brakowało.Tak, że nigdy nie pamiętam by rodzice do nas mieli czas. Zawsze robota, robota i to szybko, szybko. Brat ślęczał nad zadaniem domowym, bo od maleńkości był "łasy wiedzy"... oczywiscie w przenośni, bo raczej co pamiętam to wolał njcięższą robotę robić , byle by tylko książki nie widzieć.A ja, plątałam się po kuchni i wykonywałam starczyne polecenia, byle by tylko starka jak najszybciej mogła na stołeczku siąść i jabłka nadgnite strugać, "bo przeca szkoda by sie co zepsuło...".
" - dziywcze, a książki mosz już w taszce, na jutro do szkoły narychtowane?"- zapytała,a ja zapewniałam ją, że wszystko jest w najlepszym porządku i gdyby przyszło o ścisłość to mogłabym ją zapewnić, że spakowane są na cały rok, i o niczym nie zapomnałam i jeszcze wiele innych zapewnień mogła bym jej złożyć , byleby tylko wzięła tę emaliowaną niebieską miskę i zaczęła strugać jabłka.
"-dziywcze, światła w piwnicy pogasiłaś i dwiyrka zamknyłaś ?- zapytała w najczystszej cieszyńskiej gwarze.
"- ja ,starko wszystko porobióne i jabłek żech przyniósła na strugani bo szkoda by sie popsuły" - tymi słowy ujęłam moją starkę, wyczuwając u niej podziw dla mojej małej osoby, żem taka "szporobliwa" co tłumacząc z cieszyńskiego na polski oszczędna znaczy.
Zaznaczyć tu trzeba, że w naszym domu nie używało się polszczyzny i kto po cieszyńsku nie umiał, to się z moją starką nie dogadał.
A my z bratem, nigdy nie używaliśmy typowo polskich zwrotów i słów, by się u starki na śmiech nie narazić i na " jakóż to prawisz, godej po ludzku".
Tak więc "po ludzku" czyli po cieszyńsku, staraliśmy się z bratem mówić, czsami czyniąc z naszej gwary śmietnisko, co wywoływało u tej kobiety zwątpienie i smutek, że jej wnuki jakiejś polskiej choroby się nabawiły i za chwilę zapomną co to znaczy "chynej" tz. -tam, albo inna część mowy " tukej" to znaczy po polsku "tu".
W końcu starka stwierdziwszy, że wszystko już zrobione i Hania tj. moja mama nic nie znajdzie co by zrobione nie było, zaczęła szukać miski niebieskiej, z jednej strony obitej i nożyka tylko jej służącego. Zasiadała na małym stołeczku, dołożyła do pieca i zaczynała strugać przyniesine przezemnie jabłka.
- starko, a Wy wierzycie w diabły ?? - zapytałam nieśmiało, nie wiedząc jak zapytać starkę o to co mnie od niedawna,tak bardzo trapiło. Starka podniosła wzrok, i wkładając kawałek jabłka do ust powiedziała:
- dziywcze, diabłów je pełno na świecie, sóm wszyndzi, łazi to diabelstwo i ludzi do złego namówio, kiery je słaby to se z ni poradzi roz ,dwa, kiery je silny to sie musi diabeł narobić dość fest"
Starka wypowiedziała to tak, bym zrozumiała każde słowo i by ona była pewna że sobie z diabłem poradzę jak by mnie przyuważył i do mnie się zaczął dobierać
- Starko, a ty wiysz - zaczęłam i ciągnęłam dalej temat, teraz już z większą pwenością - że w naszym cieszyńskim kościele na Wyższej Bramie diabeł sie wprowadził i loto....
- ale bulczysz, ale bulczysz /tz. pleciesz/, kto ci takich pierdołów do głowy nawciskoł, kaj sie wkludził na ambóne. do zakrysti, czy też za ołtorz - starka mówiła te słowa podniesionym głosem, ale nie wrzszczała i byłam pewna, że chce się dowiedzieć czegoś wiecej, więc zaczęłam znowu :
- dziecka na religi mówiły, że cosik loto po kościele, jak je grani na organach i śpiewani to podobno ten diabeł siedzi pocichu, a jak zaczyno się kozani i ludzie mają posłuchać to wylazuje ze swojej kryjówki i loto po kościele.Ludzi od posłuchania kazania odciąga....
- odciągo - wtrąciła
- odciągo- grzecznie powtórzyłam za starką- i nie zezwolo myśleć nad tym co ksiądz do ludzi prawi.A podobno najwjyncy loto jak mo w kościele ksiądz Jagucki.A chłapcy godali że wszyscy ludzie wtedy oczy do góry pdnoszą i patrzą gdzie siądzie ten diabelski pomiot, i gdzie ma swoją kryjówkę- Starce już nie przeszkadzało, że dokończyłam w polskim języku bo zaniemówiła.Powoli jedząc nieobrane, przez zafascynowanie moją opowieścią, jabłko powiedziała:
- no jak to już na religi mówili.... a ksiądz to słyszoł ??- zapytała starka
- tak, ksiądz Gajdacz, całą religię żeśmy o tym mówili, i On nam mówił ze diabeł różnych sposobów używa by tylko ludzi od pana Boga odciagnąć.
- No to trzeba to bydzie sprawdzić, ale jak też cyganisz to bydziesz miała dupe spranóm za cyganiyni i na rano bydzie tylko chlyb z mlykiem.
Tak, mogli mnie sprać, mogłam wykonywać najcięższe prace, ale karą największą dla mnie, córki z gospodarstwa, było jedzenie na śniadanie chleba z mlekiem.Starka zaś na powrót zajeła się obieraniem jabłek.Jej mina sposępniała.Wiedziałam, patrząc na nią, że już koniec rozmowy i nic więcej na ten temat pomówić się nie da.Nie musiałam pytać, wystarczyło mi tylko na nią popatrzeć aby przypuszczać co myśli i co przeżywa.
............................................................................................................................................................................................

W niedzielę rano, na wyrażne życzenie mojej starki, całą rodziną, moskwiczem 407 /auto nader ekskluzywne, jak na tamte czasy/ wybraliśmy się do kościoła Jezusowego na Wyższą Bramę do Cieszyna.Zasiedliśmy w drugiej ławce na pawlaczy, tu należy dodać że było to tak zwane" nasze miejsce". Pawlacz ta, była na przeciwko bocznych drzwi.
Nabożeństwo się zaczęło.Śpiewanie , modlitwy, liturgia, dla mnie, jako dziecka trwało to wieczność.Nie mogłam się już doczekać kiedy skończą się śpiewy i kiedy ksiądz w białej albie wejdzie na pokażną cieszyńską ambonę i będzie miał nad głową napis widniejący na niej "SURSUM CORDA "- " W GÓRĘ SERCA". No bo przecież wtedy, jak cisza panuje, owe COŚ sie pokazywało.
Serca w górę, to ja w tym czasie z całą pewnością nie podnosiłam,ale oczy to napewno.
Wodziłam nimi po wszystkich pawłaczach, organach, ołtarzu, patrzyłam na "Boże Oko" zawieszone nad ołtarzem, co zawsze strach we mnie budziło i bojażń wielką a w głowie miałam tylko jedno by mojej starce udowodnić, że prawdę mówiłam i żeby mi się nie oberwało. Nawet w pewnej chwili zaczęłam wątpić w to, czy ksiądz Gajdacz prawdę mówił, a już z całą pewnością powątpiewać w opowieści Karola, który zawsze umiał ciekawie opowiadać.
Ale ...nie zawiodłam się na tym "cieszyńskim diable".
Wyfrunął.
Majestatycznie zataczając koła.
Raz w górę, raz w dół.
Raz nad samymi głowami ludzi siedzących na dole aż do góry, pod same gwiazdki na powale kościoła, pomiędzy żyrandolami zawieszonymi, a podczas kazania wyłączonymi, by tylko światło słów słowa bożego wypowiadanego przez księdza, świałością było.
Za organy, a potem za "oko Boże" co nad dostojnym ołtarzem z czterema ewangelistami wisiało.
Dokładnie potwierdziło się to co słyszałam, a co mojej starce z taką sensacją opowiadałam. Patrzyłam na te zpracowaną kobietę , jak sama nie wierzy że widzi to naprwdę , jak kręci przecząco głową jakby chciała zaprzeczyć temu co jej oczy widzą. Ja z radości się nie mogłam powstrzymać i co raz podskakiwałam w ławce i wychylałam się by lepiej to diabelskie stworzenie oglądnąć i że oto jestem świadkiem historycznego wydarzenia w naszym cieszyńskim kościele - wizualnego ucieleśnienia się diabelskiego pomiotu-.
Fakt ten, że do naszego kościoła wleciał przez przypadek nietoperz i rozpraszał wiernych podczas nabożeństa, przysporzył nie lada kłopotu i problemów.
Długo nie można go było zlokalizować i pozbyć się w odpowiedni sposób zachowując wszelkie humanitarne wymogi.
Faktem też jest, że ludzie wodzili oczyma za tym latającym stworzeniem a niektórych to nawet śmieszyło, nie mówiąc już o dzieciach, które trasę jego lotu palcem wskazywały.
Faktem też jest, że nie musiałam jeść chleba z mlekiem ale oberwało mi się za zachowanie w kościele... no i właśnie za pokazywanie palcem gdzie ów nietoperz teraz leci. A ja ... przecież nic złego nie robiłam, chciałam tylko pokazać starce, bo przecież Ona stara była i zbyt dobrze nie widziała.
Gdyby tak na ten przykład Go nie zauważyła to jeszcze bym na "Cygóne" /Kłamczuchę/ wyszła... i co by było wtedy ?.
Diabeł różnych używa sposobów, wykorzystuje ludzi, wykorzystuje zwierzęta, wykorzystuje pogodę, media. Próbuje wszystkiego by Nas słabych czy silnych odciagnąć od kościoła, od Pana Boga. Jak mówiła moja starka śp.Emilia Pastucha-
"...kiery je słaby to sie z nim poradzi roz dwa, kiery je silny to sie musi narobić diabeł fest..."
A to czy teraz w Naszym kościele nietoperz fruwa, musicie sprawdzić sami.
W.Michalik 28.01.2009
Zawartość nowej strony |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
 |
|
E-meil |
|
|
|
|
|
 |
|
Kim jestem? |
|
|
|
|
|
|
Chciałam w tym okienku opowiedzieć o sobie.Ale...zrezygnowałam.Wystarczy wejść na kilka podstronek i wszystko się wyjaśni. |
|
|
|
Dzisiaj stronę odwiedziło 45434 odwiedzający |