W małej podgórskiej wiosce na Podkarpaciu w jednym z domów, mieszkali na parterze ojcowie z trójką dorastających dzieci. Na piętrze tego samego domu urządził się najstarszy z dzieci, syn właścicieli ze swoja żoną Marysią i dwu i półrocznym Kajtusiem. Jan , bo tak było na imię młodemu ojcu prowadził prywatną firmę w pobliskim miasteczku. W jego pracy pomagała mu Marysia, która tak organizowała sobie domowe obowiązki i opiekę nad małym synkiem , by mogła jak najwięcej pomóc swojemu mężowi.
Mały Kajtuś był częstym gościem swojej drugiej babci, której dom był oddalony gdzieś około pół kilometra od domu gdzie mieszkał Kajtek z rodzicami. Babcia Zosia bo tak jej było na imię z całego serca kochała swojego małego wnuczka i nieba by mu była skłonna przychylić. Prawie tak samo wielką miłością, jeżeli nie większą, darzyła to małe, drobniutke dziecko jego ciocia, siostra Marysi. Kajtuś, uważał ją za swoją drugą mamę a dom babci Zosi za swój drugi dom .W domu tym mieszkał jeszcze brat Marysi ze swoją rodziną.
Marysia nie mogła powierzyć opieki nad swoim małym synkiem teściom, bo byli to ludzie wielce nieodpowiedzialni. Alkohol, który był nadużywany w znacznym stopniu wielce to uniemożliwiał. Często też z powodu głośnych libacji dochodziło do utarczek słownych z teściami Marysi. Młoda matka wiedziała, że nie ma oparcia ani żadnej pomocy ze strony ojców Jana.
Był mroźny lutowy wieczór. Na dworze -5 stopni , prawie pięćdziesiąt centymetrów śniegu i zamieć. Marysia krzątała się po kuchni, dołożyła do kominka, który swym ciepłem wypełniał całe mieszkanie. Pachniało przygotowywaną kolacją bo za niedługo miał wrócić do domu Jan. Weszła do pokoju gdzie bawił się Kajtuś. Załączony był telewizor, i włączona z odtwarzacza ulubiona bajka Kajtusia „Pszczółka Maja”. Kajtuś uwielbiał Maję. Mógł godzinami oglądać, ciągle od nowa, nie spuszczając z niej oczu. Zwłaszcza z jednego odcinka „Narodziny Mai „ był niesamowicie zadowolony.
Marysia stwierdziła, że w pokoju jest zbyt ciepło i zdjęła małemu sweterek i spodnie. Kajtuś już sam zrzucił sobie pantofle, bo jak większość dzieci nie lubił w nich chodzić. Siedział wygodnie na tapczanie w bluzeczce, rajstopkach i przytulał z całych sił pluszowego misia, którego dostał od swej cioci, oglądając rezolutną Maję.
Odezwał się telefon. „Proszę przyjedź po mnie na przystanek, chyba mam grypę, cholernie źle się czuję „ – to dzwonił Jan.
Marysia nie namyślając się, włożyła kurtkę , czapkę, rękawiczki zaglądnęła do synka, który wzrok miał wlepiony w Maję mówiąc mu, że musi wyjść na moment, ale zaraz będzie. W pośpiechu zchodziła do garażu. Na parterze słychać było pijacki bełkot jej teściów. „ nie mówię im, że wychodzę , przecież tak są piani więc lepiej Kajtusiowi u siebie z Mają, przecież będę za dziesięć minut” – pomyślała zamykając za sobą wejściowe drzwi.
Na dworze szalała zamieć, śnieg wciskał się w każdą szparę jaką napotkał .Mróz przy tym silnym wietrze był jeszcze bardziej dotkliwszy. Z planowanych dziesięciu minut zrobiło się nie całe pół godziny. Po drodze wpadła w zaspę z której nie mogła wyjechać. Dopiero pomoc jej męża, który zdążył już dojść od autobusu do miejsca w którym utknęła sprawiła, że pokonała przeszkodę.
„ Popatrz jechałam tędy dwadzieścia minut temu a zupełnie wszystko zawiało „ – powiedziała Marysia do swojego męża. W tym samym momencie popatrzyła na dom swojej matki gdzie zapaliło się światło przed wejściem.
Niesamowite przerażenie, wielka nieograniczona niczym rozpacz i strach nie do opisania przywitał ich w domu. Na tapczanie nie było Kajtusia, nie było go też w mieszkaniu i innych pomieszczeniach, na parterze u babci, w szopach, w garażu ,na drodze. Szukano u sąsiadów, babci Zosi , wszędzie gdzie można było, nawet w miejscach gdzie tak małe dziecko nie mogło by dojść. Na próżno, Kajtek przepadł bez śladu.
Nazajutrz, śnieg przestał padać ale wiatr nie ustępował . Sąsiad, który szedł na poranną zmianę zauważył coś jakby głowę misia w rowie przy drodze.
Wiatr odsłaniał powoli głowę a potem tułów pluszaka, coraz bardziej go odsłaniając. Wiedząc, że zaginęło dziecko sąsiadów wszedł w głęboka zaspę i zaczął odkopywać. Nie miał najmniejszych wątpliwości. Pod śniegiem był Kajtuś, zwinięty w kłębuszek, mocno tuląc swojego przyjaciela by mu zimno nie było. Towarzysza jego ostatniego zimowego spaceru.
Makabryczna relacja zdarzeń.
Jednak ta historia miała inne, prawdziwe zakończenie !.
…………………………………………………………………………………………….
Prawdziwe zakończenie.
Babcia Zosia przygotowywała kolację dla wszystkich domowników. W kaflowym piecu strzelały iskierki ledwie co dołożonych kloców drewna. Zauważyła, że w spiżarni nie ma już cebuli, którą koniecznie potrzebuje do przyrządzenia pasty jajecznej. Widząc, że w pokoju przesiaduje wygodnie w fotelu jej syn, poprosiła go by poszedł po cebulę do piwnicy. Ten nie bez oporów wstał, wyszedł na klatkę schodową gdzie znajdowały się drzwi do piwnicy, zapalił światło i usłyszał lekkie skrobanie po szybach do drzwi wejściowych. „Pewnie kot, albo czyjś pies drapie pazurami by dostać się do cieplejszego pomieszczenia”- pomyślał i poszedł po schodach do piwnicy.
Już chciał zgasić światło na klatce schodowej, kiedy z ręki wypadła mu jedna z cebul i potoczyła się w kierunku drzwi. Wtedy lekkie skrobanie znowu się powtórzyło. „ Co za uparte psisko „ pomyślał „trzeba go odpędzić bo jeszcze drzwi porysuje” myśląc tak, zapalił światło przed domem i energicznie otworzył masywne drewniane wrota.
Zaniemówił. Na przysypanej śniegiem gumowej wycieraczce stał Kajtuś. W cienkiej bluzeczce, cieniutkich rajstopach bez butów, tuląc do siebie pluszowego misia, co dostał go od kochanej cioci. Kajtuś był za mały żeby dostać i zadzwonić na dzwonku wejściowym, a zmarznięte nogi i ręce nie pozwalały mu silniej uderzać w drzwi więc skrobał po zamarzniętej szybie malymi paluszkami.
Zawartość nowej strony
E-meil
wandamichalik@wp.pl
Kim jestem?
Chciałam w tym okienku opowiedzieć o sobie.Ale...zrezygnowałam.Wystarczy wejść na kilka podstronek i wszystko się wyjaśni.