Ziemia obiecana.
 
Kukułcze gniazdo
www.ziemia obiecana.pl.tl  
  Strona startowa
  Kontakt
  Księga gości
  Michaliki
  Mały książe
  Książę w żłobku
  Królewicz Szymon III
  Galeria
  OPOWIADANIA
  => Sztuka przez duże S
  => Trzy godziny z życia Hanki
  => Pytania
  => Wiersze
  => Cieszyński nietoperz
  => A na świni też trzeba umieć jeździć..
  => Orzechy laskowe
  => Bukownik
  => Organista
  => Do szkoły pod górkę
  => Niewidzialna ręka
  => Mroźny, lutowy wieczór
  => Wiersze II
  => Indyki na kacu
  Dla dzieci
  Rady zwykłej mamy
  E.G.Gloria
  FIOLKI AFRYKAŃSKIE - odmianowe
  FIOŁKI AFRYKAŃSKIE -nieodmianowe
Niewidzialna ręka


   
                   

                                

   

                                                „ Niewidzialna ręka”

 

I

               Najpiękniejszymi, zazwyczaj, są wspomnienia z dzieciństwa i z czasów szkolnych. Może nie powinnam tego uogólniać  bo przecież nie wszyscy tak mieli, lecz w moim przypadku sprawy się tak miały jak opisuję. Choć czasem też bywały dni pełne smutku i płaczu, to wyszłam z założenia, że nie warte są przypominania ani opisywania ich traumatycznych  treści. Zawsze ciągnęło  mnie tam gdzie ludzie, wesołymi byli i radosnymi. Smutku i problemów  starałam się  unikać a zabiegałam o towarzystwo tych, którzy umieli sprawić, że nawet najbardziej zachmurzone dni w pełne słońca i ciepła  się zmieniały.

                 Kiedy ma się siedem czy  osiem lat, myśli się w podobny sposób jak to czynią dorośli, to znaczy też chce się być zauważalnym i docenionym, chwalonym za swoje postępowanie i  też ma się swoją dumę i honor. Inna to zupełnie sprawa, że człowiek w tym wieku często myśli, że dobrze i mądrze postępuje a tu jak na złość okazuje się, że tak wcale nie jest.

                 My, dzieci ze wsi, nie mieliśmy zbyt wiele rozrywek. Jak przyjeżdżało do nas kino objazdowe to było to nie lada wydarzenie. Jak jechaliśmy do teatru ,do miasta Cieszyna, to wydawało nam się,  że już nic lepszego nie może nas spotkać. Jednak nigdy  nie poddawaliśmy się i wymyślaliśmy coś co urozmaicało nasze wiejskie życie. Życie, które staraliśmy się ubarwić na wszystkie możliwe nam kolory i dodawać mu szalonych odcieni.

             Lasy, pola, potok i zakamarki naszej wioski,  czyniliśmy  miejscami ciągle na nowo odkrywanymi i dostarczającymi nam  coraz to nowych pomysłów do zabawy i wymyślania  niestworzonych opowiadań. Przeżycia przygody, które były naszymi wspólnymi, każdy z nas jednak na swój sposób inaczej komentował. Czasem powstawały takie różnice w opowiadaniu tej samej historii, że słuchającemu trudno było się połapać czy o tym samym opowiadamy. A dochodziło do takich sytuacji wtedy , kiedy musieliśmy się tłumaczyć z jakiegoś naszego występku w szkole czy przed samym dyrektorem Panem Ludwikiem Kobielą. Potem  w dyrektorowaniu zastąpiła go jego żona Jadwiga Kobiela, zacna też kobieta, ale zupełnie inaczej podchodząca do naszych zachowań. Bo różnica pomiędzy nimi była taka, że pan Kobiela po „chłopsku” i rzeczowo do wszystkich spraw podchodził i w złym zawsze doszukiwał się dobra zwłaszcza u dzieci młodszych. Natomiast jego żona była czasem nie do przekonania i zadawała dziesiątki pytań, w których zaczynaliśmy się motać. Zakończyła dopiero wtedy jak usłyszała odpowiedź, która ją usatysfakcjonowała. Ale  bardzo miło ich wspominam. Śpiew z panem Kobielą był nie lada atrakcją, choć nie było lekcji na której  komuś by się nie oberwało za solowe melodie przez nas wymyślane. Jednak teksty do dziś siedzą mi w głowie bo nie sposób było ich się nie nauczyć. Za to Pani Kobielowa w świetny sposób / ale to już w starszych klasach/ geografii nas uczyła. Na jedną lekcję ziarna kakaowca przyniosła co chłopcy przez jej nieuwagę,  zjedli. Bo pani Kobielowa przecież nie zaznaczyła, że to są eksponaty i że jeść tego nie wolno.

 II

            Były to czasy kiedy w naszej szkole prężnie zaczęło działać harcerstwo. My smarkacze z pierwszej, drugiej, czy trzeciej klasy z niekłamaną zazdrością spoglądaliśmy na naszych starszych kolegów, którzy harcerzami byli i zazdrościliśmy tego , że są tak poważnie traktowani, doceniani i zauważani.

             Każdy z nas widział już siebie w starszej klasie, kiedy to ubierze szary mundurek z niebieską chustą. Kiedy założy sznur wedle koloru, który o hierarchii informował i wepnie po lewej stronie krzyż harcerski z napisem „czuwaj”. Z wielkim szacunkiem byli postrzegani przez nas starsi koledzy i koleżanki , którym z każdym dniem coraz to więcej sprawności i belek na ramionach przybywało. Spoglądaliśmy na nich, czyniąc czasami słowne dogaduszki i dygresje, co wcale im do gustu nie przypadało i czasem uszy mieliśmy czerwone  od nakręcania przez nich, jako dowód  odpowiedzi.

              Nasi nauczyciele jednak, szybko a może i w tym samym czasie utworzyli w  szkole zastęp „ZUCHOW” do których mogła wstępować dzieciarnia z klas od I do III. Nie było to obowiązkowe i nie trzeba było się zapisywać. Ale wszyscy jednak chcieliśmy na ten pierwszy etap poważnej organizacji wstąpić i być zauważalnym służąc ideałom co skutecznie nam do głowy wbijano.

             Jednak ta fascynacja jakoś mi zaczęła przechodzić , kiedy  starsi koledzy mówili o nas „maluchy zuchy” i nie traktowali  na równi z swoją pozycją .Ale ani do głowy swojej nie wpuszczałam myśli, żeby się wypisać. Wstydem by przecież mogło być, albo nie daj boże jeszcze poczytaniem mnie za jakąś „inną”. Jak wszystkie to wszystkie, a nie żeby jakieś tam fochy stroić.

              Fochy jednak stroiłyśmy, bo przecież dawano nam wielce niepoważne zadania, jak uczenie się piosenek, śpiewanie, zabawy na naszym „stadionie”  czyli boisku szkolnym. Bardzo poważną dla nas sprawą była gra w „podchody” bo wtedy na szersze wody nas wypuszczano i mogliśmy w całości obnażyć swoje umiejętności, których nikomu nie brakowało.

             Czasy to były kiedy na ekranach telewizorów, których przybywało w naszych zamarskich domach, zaczęto nadawać audycję dla dzieci i młodzieży. Kapitalne programy Adama Słodowego „Zrób to sam” Gdzie chłopcy  mogli wiele skorzystać np. jak zrobić budkę dla ptaków by z niej ptak nie wypadł, albo misia  Jogii z ruchomymi nogami i wiele innych nie tylko chłopięcych pomysłów . Haftować , ani też jak uszyć ubranko dla misia lub lalki pan Słodowy nie uczył i my dzielne małe kobieciątka czasem próbowałyśmy zająć się tym co chłopcom było proponowane.

             Inna to zupełnie sprawa, że w naszej szkole na zajęciach praktycznych chłopcy na równi z dziewczynami byli traktowani i haftować czy wyszywać też musieli się uczyć, że zaś wychodziło im to różnie to może za przykład służyć mój braciszek, który całą serwetkę przy haftował sobie do spodni, bo za tamborek kolano wykorzystał.

            W telewizji zaczęto też propagować programy dla dzieci a przede wszystkim dla zuchów i harcerzy przedstawiając jak mogą takie istoty jak my być pożyteczne.

         „ Niewidzialna ręka „ to coś co nas wszystkich porwało i zafascynowało naszą dziecięcą wyobraźnię. Była to propozycja na którą czekaliśmy wszyscy a nikt z nas na to wcześniej nie wpadł. Polegało to na tym, żeby komuś coś pomóc nie ujawniając się, to znaczy anonimowo i żeby ten ktoś był bardzo zadowolony.

          No tak idea szczytna, tylko co tu w takiej wiosce jak Zamarski wymyśleć i co tu zrobić takiego by nikt tego nie zauważył. Zrobić oczywiście można było, tylko nic nam do głowy nie przychodziło. Ktoś tam rzucił pomysłem żeby papierki wkoło drogi a zwłaszcza koło sklepu pozbierać.

         No nie – oburzyliśmy się

       - niech sobie zbierają Ci co nabałaganili i co porozrzucali śmieci, my tego za nich robić nie będziemy!  – wrzeszczeliśmy i głośno wynajdywaliśmy wszelkie argumenty aby obalić ten głupi i brudny pomysł.

      - to musi być coś, co inni zauważą i o czym będą długo opowiadać – co do tego byliśmy zgodni i nikt nie odważył się tej decyzji podważyć .Dyskutowaliśmy i wymyślaliśmy jeden przez drugiego ale nic nie zostało jednomyślnie przyjęte, dlatego akcja „niewidzialnej reki” została na czas jakiś zawieszona, aż przyjdzie  nam do głowy jakiś pomysł wspaniały.

III.

         Wracaliśmy  ze szkoły do domu. Oczywiście pierwszym przystankiem był sklep gesowski, gdzie pani Wiechciowa z uśmiechem na twarzy bułkę ze śledziem i farbowaną oranżadą nam podała. Z zdobyczami tymi zasiedliśmy na schodach sklepowych odpoczywając po trudach szkolnych i utrwalając wiedzę naszą. Cała piątka, Wiesio, dwie Krysie, ja i dobrze nałożony Edzio podjęliśmy znowuż temat  niewidzialnej ręki co to dobrze czyni,  a nikt tego nie widzi. Wiesio zaś powiedział, że musi do domu iść bo jabłka trzeba mu  z drzew poobierać.

       - jabłka! – wrzasnął Edzio, ten co go w gnojówce upaprałam,

      - no i co z tego, że jabłka – ktoś zamamrotał pod nosem.

      - może by tak komuś jabłka poobierać i zostawić kartkę „ to zrobiła niewidzialna ręka” to byłoby coś

             - noooo, świetny pomysł! Tylko u kogo ? – zapytał z powagą Wiesio.

             - przede wszystkim musi to być starsza osoba, która ma problemy z chodzeniem i łażeniem po drzewach i która będzie się cieszyć, że ktoś o tym pomyślał – oznajmiłam z wielkim przekonaniem.

             - taaak, tylko u kogo ?- zbił z tropu Wiesio, który zawsze potrafił ochłodzić najfajniejszy pomysł.

             - ja mam obrane – Krysia oznajmiła ze smutkiem w głosie

             - ja też – powiedziała druga Krystyna, a zresztą nie wiem czy by rodzice pozwolili, bo jabłonie u nas wysokie.

             - głupiaś, przecież to trzeba robić niewidzialnie, żeby nikt nie widział – warknął  Edzio

             - no właśnie, co myślałaś, że będziemy się afiszować i głośno krzyczeć, że idziemy komuś pomóc? – ktoś dopowiedział -  Krysia nie ukrywała swojego niezadowolenia i już myślała iść i opuścić nasze towarzystwo jak wrzasnęła:

            - wiem !

            - co wiem? Chyba tyle co zjem – rzucił nie myśląc  Wiesio

            - u Wiechciów na zagrodzie jest tyle jabłek, że aż gałęzie się łamią, a Pan Wiecheć już starszy jest, może by tak u niego te jabłka poobierać co?

              To było to. Na taki pomysł wszyscy czekaliśmy.

IV.

              W wielkim pośpiechu dopiliśmy oranżadę by oddać butelki i z niedojedzonymi bułami z śledziem w środku ruszyliśmy stronę celu do miejsca naszego działania. Nie było to daleko. Trzeba było skręcić w lewo, minąć po prawej dom Hutyrów,…………, żwaków, szklorzów, po prawej zaś  gospodarkę wiechciów i za wjazdem do ich domostwa rozciągała się zagroda, gdzie drzew było dużo posadzonych. Różne to były drzewa owocowe, śliwy, gruszki czereśnie i jabłonie. Z drogi upatrzyliśmy nasz cel.

                Była tam jabłoń tak obwieszona jabłkami, że trudno byłoby jej nie zauważyć. Jedność  zapanowała między nami i żadnej różnicy zdań nie było. Naszym celem została  ta  jabłoń. Podzieliliśmy zadania między sobą, co kto będzie robił. Edzio z Wieśkiem mieli na zadanie trząść jabłka z drzewa , Krysia i ja miałyśmy zbierać, natomiast druga Krysia pilnowała żeby ktoś nas nie zauważył, bo przecież  wszystko miało być robione w wielkiej tajemnicy.

               Nie był to problem, że nie mieliśmy skrzynek. Wszystkie jabłka na jedną  kupę składaliśmy. Ta zaś rosła z każdą chwilą, bo jabłek tych zaiste dużo było. Te zaś owoce, które nie chciały odpadać , kijami otrząsaliśmy żeby być jak najdokładniejszym w naszej niewidzialności .Owoce te nie były dobre. Chyba jeszcze miały jakiś czas powisieć na drzewie, bo twarde takie, że żadnym sposobem zębów do nich wbić nie można było. Jednak biorąc pod uwagę nasz wiek  mieliśmy prawo na odmianach i terminach zbiorów się nie znać.

             Napracowaliśmy się bardzo , wszyscy jednakowo zmęczeni usiedliśmy przy ogromnej kupie jabłek . Innym tematem było to, że niektóre były poobijane troszeczkę, skórka schodziła ale to tylko w tym miejscu gdzie kijem oberwało. Wiesio jednak rozładował te nasze wątpliwości co do jakości owoców i z wielkim przekonaniem oznajmił:

          - te obite to sobie już mogą na kompot, albo „pieczki”, to jest suszone owoce, przerobić – kwitując, wyrwał z ośmio kartkowego, już wtedy, zeszytu jeszcze jedną kartkę i napisał pismem pisano – drukowanym :

                                „ TO ZROBIŁA NIEWIDZIALNA RĘKA „

             Obmalował swoją lewą dłoń piórem żaczkiem co mu strasznie plamiło, i z wielkim zadowoleniem położył kartkę  na samą górę, przyciskając jabłkiem, żeby przez wiatr nie została porwana.

             Jednak tego wszystkiego było w mniemaniu chłopców zbyt mało i na dodatek to taka „babska robota” była. Nie czekaliśmy długo, bo Edzio zauważył, że w płocie co dziadkową zagrodę ogradzał,  sztachety wiszą, a niektóre połamane i paskudnie to wygląda. Na dodatek przy uczęszczanej drodze.

         - no to trzeba te połamane oderwać i te co tak trochę trzymają się też. Poukładać na kupę. Pan Dziadek to sobie już je potem poprzybija – oznajmił któryś z chłopców.

         Krysie już poszły do domu, bo uznały , że późno i rodzice będą krzyczeć, gdzie znowu się podziewały. My zaś ochoczo zabraliśmy się do odrywania sztachet. Niektóre to dość mocno trzymały i trzeba było naprawdę użyć „chłopskiej siły” żeby je oderwać. Ale przecież jak coś robić to dobrze i dokładnie a nie byle jak.

          Patrząc na swoje dzieło uznaliśmy, że praca została wykonana dobrze. Jednak płot wcale nie wyglądał dobrze.  Śmiem twierdzić, że o wiele lepiej wyglądał przed naszą ingerencją.

V

         Następny dzień w szkole zaczął się zupełnie normalnie. Denerwowało mnie jednak, że osoby, które nie uczestniczyły w naszej wczorajszej akcji niewidzialnej ręki, doskonale były poinformowane i wiedziały wszystko co się wydarzyło wczoraj z najdrobniejszymi szczegółami. Wszystkiego nie… bo tego, że w domu oberwało mi się za wałęsanie nikt nie wiedział.

         Na drugiej lekcji do klasy weszła pani Kobielowa trzymając w ręku kartkę. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Była to ta sama kartka, którą Wiesiek wyrwał ze swojego zeszytu i na której wpisany był anonimowy przecież tekst : to zrobiła niewidzialna ręka. Miny mieliśmy nietęgie kiedy po odpowiednim wstępie mówiącym o tym jak to dzieci niszczą cudze mienie  i plony, powiedziała :

       - proszę aby ci niewidzialni wstali i zostali przeze mnie widziani.-

          Nogi zrobiły mi się jak z waty i wszystko zaczęło pulsować o wiele szybszym rytmem. Cała klasa spoglądała w naszym kierunku i niektórzy szczerzyli zęby cicho sobie  szepcząc.

          Cóż było robić. Kryśka trąciła  mnie  łokciem i wstałyśmy prawie równocześnie. Potem niepewnie Wiesiek a zaraz za nim druga Krysia. Edzio nie wstał bo nie chodził do naszej klasy.

           Musieliśmy na stojąco wysłuchać opinii o naszym czynie, o tym jak zniszczyliśmy  bardzo dobre zimowe jabłka, które dopiero w styczniu w lutym są dobre do jedzenia, o tym jak połamaliśmy dobry płot, o tym jak niechwalebny jest nasz czyn i nie godny naśladowania. Nie mieliśmy odwagi się tłumaczyć, że przecież chcieliśmy dobrze a wyszło źle, że bardzo się napracowaliśmy, że nawet palce sobie Krysia otarła a Wiesiek w szesnastokartkowym zeszycie miał już tylko sześć kartek.

           Tego samego dnia po lekcjach, całą piątką musieliśmy za karę zbierać papierki i śmieci przy naszej głównej brukowanej drodze. Byliśmy bardzo widzialni. Widzieli nas wszyscy co tą drogą w tym czasie przejeżdżali czy przechodzili.  Wstyd ogromny. Ci co wiedzieli  dlaczego to dokuczali nam trochę, ale Ci co nie wiedzieli dlaczego zbieramy te papierki bardzo nas chwalili i mówili że powinniśmy być wzorem do naśladowania !! . Nie jestem pewna , ale może to były początki czynów społecznych w naszej wsi ?

              Ja zaś, chcąc nie chcąc,  musiałam całą sprawę przedstawić w domu i wytłumaczyć dlaczego drugi dzień z rzędu tak późno wróciłam ze szkoły. O karze nie wspomnę, ale też była.

          

 








Zawartość nowej strony
 
 
   
E-meil  
  wandamichalik@wp.pl  
Kim jestem?  
  Chciałam w tym okienku opowiedzieć o sobie.Ale...zrezygnowałam.Wystarczy wejść na kilka podstronek i wszystko się wyjaśni.  
Dzisiaj stronę odwiedziło 45443 odwiedzający
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja